Pierwsze lata Death, kawałki ze „Scream Bloody Gore” i „Leprosy” – już 17 marca w Warszawie!

Dodano: 08.02.2023
Jestem przekonany, że większość z was kocha Death. To jeden z najwybitniejszych i najbardziej utytułowanych składów w metalu w ogóle. Niestety, reaktywacja grupy z oczywistych przyczyn nigdy nie będzie miała miejsca, ale jest paru kolesi, którzy mogą wam to nieźle wynagrodzić, zwłaszcza jeśli bliżej wam do płyt zespołu z pajęczyną i truposzem w logo.

30 grudnia, miasto Meksyk, godziny wieczorne. Temperatura w stolicy północnoamerykańskiego państwa jest nieco niższa niż przez resztę miesiąca, ale i tak całkiem niezła. Termometry wskazują mniej więcej 17 stopni Celsjusza, więc przypuszczam, że nikt w Polsce by na taką zimę nie narzekał. Pod lokalem HDX w niezbyt zatłoczonej, choć tętniącej życiem nocnym części miasta zbierają się coraz większe grupki fanów śmierć metalu w wydaniu oldschoolowym. Tego wieczoru nie usłyszą gatunkowych prób przebicia technicznego sufitu, nie ujrzą wątpliwej jakości teatrzyku na scenie, nie dostaną kapeli usiłującej realizować wysokie ambicje. Rządzić będzie wyłącznie death metal krwawy, szczery i tak intensywny, że naprawdę można by przypuszczać, że po zakończonym występie muzycy zaczną mordować publikę. 

Po wydaniu tysięcy Pesos na stanowiskach z merchem i nawilżeniu ust złocistym napojem wszyscy wyrażają gotowość uczestnictwa w rzezi. Na scenę wchodzi czterech facetów, którzy wyglądają na takich, co słuchają death metalu od kołyski, a w tym przypadku ocenianie książki po okładce jak najbardziej ma sens. Dwóch z nich to Rick Rozz i Terry Butler, czyli ludzie współodpowiedzialni za nagranie “Leprosy” oraz “Spiritual Healing” – kamieni milowych w barwnej historii Death. 

Przed publiką melduje się Left to Die, czyli projekt poświęcony pamięci Chucka Schuldinera, ale inaczej niż Death to All. Tu nie ma przejazdu po wszystkich wcieleniach Death, tu nie ma miejsca na kompromis. Jest tylko bezpardonowa jatka ze “Scream Bloody Gore” i wspomnianego “Leprosy”, a wspomniane show z 30 grudnia w stolicy Meksyku jest póki co ostatnim, jakie grupa zaprezentowała. Następna w kolejce będzie trasa po Europie, której jedyny polski przystanek to warszawska Proxima. Jeśli jeszcze wątpicie, czy warto wpaść, chętnie pomogę z podjęciem decyzji.

PERSONALIA

Supergrupy w większości przypadków nie są najlepszymi zespołami na świecie. Okazuje się, że połączenie kilku dominujących i charyzmatycznych osobowości w jeden organ nie kończy się z reguły dobrze, ale tu jest inaczej. W skład Left to Die nie wchodzi kilku napuszonych rockmanów w przetartych jeansach i kryzysie wieku średniego, którzy chcą coś pograć, ale nie wiedzą, co konkretnie, tylko weterani death metalu. Ci ludzie albo budowali historię gatunku, albo idealnie rekonstruowali jego początkowe lata. Dowody?

Rick Rozz prawdziwy wojownik gatunku. Nie mówi się o nim tak dużo, jak o Schuldinerze czy na przykład Jeffie Becerrze z Possessed, ale wystarczy garść suchych faktów. Ten dżentelmen jest w zasadzie współzałożycielem Death (jeszcze pod nazwą Mantas), grał na “Leprosy”, a jego gitarowy wkład w piosenki z albumu pozostaje nieprzeceniony. W dodatku Rick powołał do życia także Massacre, a “From Beyond” z 1991 roku to jedna z najjaśniejszych pereł florydzkiego death metalu.

Terry Butler podobny przypadek, ale nawet jeszcze bardziej imponujący. Razem z Rickiem Rozzem założył Massacre, grał na “Spiritual Healing” (miał istotny wpływ na kształt piosenek z albumu, podobnie jak jego wzmiankowany kolega na “Leprosy”), a po drodze założył chociażby do cna oldschoolowe Inhuman Condition i Denial Fiend. Co więcej, od dwunastu lat zdziera struny basu w Obituary. Chyba trudno wątpić w jego oddanie sprawie.

Matt Harvey – Mattowi jeszcze nie stuknęła pięćdziesiątka, a jego deathmetalowe sukcesy można by mnożyć w nieskończoność. Podziemny splendor zyskał za sprawą Exhumed, czyli obrzydliwego death/grindowego jazgotu, który jako jedyny mógł mierzyć się z dwoma pierwszymi albumami Carcass. Zaliczył też epizody w roli muzyka koncertowego Repulsion oraz Exodus, udowodnił, że thrash wciąż może być fajny w zapomnianym Dekapitator, przy czym w ostatnich latach poświęca się głównie Gruesome. Jeśli nie znacie, a drżycie z podniecenia na myśl o trzech pierwszych płytach Death, musicie w to wjechać. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.

Gus Ríos – być może najmłodszy i najmniej znany, ale scenicznego otrzaskania trudno mu odmówić. Od samego początku bębni w Gruesome – okazjonalnie przejmując obowiązki gitarzysty – a w muzycznym CV ma wpisane m.in. Malevolent Creation, Resurrection czy The Evil Amidst. To perkusista sprawny, a jednocześnie świadomy swojej roli. Jego zadaniem jest ciągnięcie sekcji rytmicznej i nadawanie motoryki kawałkom, a nie popisówka. Ten człowiek wie, co robi.

KONCERTY

Left to Die istnieje mniej więcej rok, ale wszyscy panowie grali ze sobą wielokrotnie i w przeróżnych konfiguracjach, a sam zespół narodził się z gruzów Living Montrosity, w którym grała identyczna załoga minus Gus Ríos. Są zgrani, znają death metal od podszewki i wiedzą, jak wykrzesać z siebie tyle energii – połączonej z jednoczesną precyzją – by nie brzmieć jak losowa kapela z garażu mająca problem z dociśnięciem strun czy punktualnością sekcji rytmicznej. Ta ekipa zjadła zęby na rozwałkowywaniu ludzi w klubach małych i dużych, więc nie ma przed nimi wyzwań niemożliwych. Tu nawet nie ma co za dużo tłumaczyć, dlatego zachęcam do poświęcenia kilku minut na lekturę poniższego nagrania:

DZIEDZICTWO DEATH

Super skład i doświadczeni muzycy nie są absolutnym gwarantem sukcesu. Potrzebne są jeszcze świetne piosenki, by wszystko trzymało się kupy, a tych na podorędziu Death miał zawsze mnóstwo. “Scream Bloody Gore” i “Leprosy” (druga z nich w całości!), na których Left to Die opiera setlistę, to płyty pomnikowe, esencjonalne. Gdyby nie te pozycje, death metal mógłby nie rozwinąć się tak imponująco. Udowodni wam to paru nadwiślańskich adeptów śmiercionośnego metalu – zarówno młodszych, jak i starszych. 

Reprezentant pierwszej z grup, czyli Igor Prusakowski, spiritus movens death/hardcore’owego Misguided, wspomina debiutancki krążek Schuldinera z sentymentem: “Scream Bloody Gore” mieści się w topce moich ulubionych deathmetalowych płyt – przekonuje artysta. – Nie dość, że na perkusji gra tam jeden z moich ulubionych muzyków (Chris Reifert), to jeszcze jest to taki Death, jaki kocham. Dość prosty, jaskiniowy, ale jednocześnie przepotężny (i daleki od przeprodukowania!). Wystarczy wspomnieć choćby riffy z otwierającego “Infernal Death”, “Torn to Pieces” czy “Sacrificial”. Prawda, że w punkt?

Z drugiej strony Piotr Kozieradzki – którego znacie z Riverside, a wcześniej choćby z Hate – wielką estymą darzy przede wszystkim “Leprosy”. Zaprawiony w bojach perkusista opowiada o drugim albumie Death treściwie: „Leprosy” to Death gładszy niż na „Scream Bloody Gore”, ale za to z potężnym brzmieniem, które wszyscy chcieli wówczas naśladować. Ta płyta po prostu do dziś wgniata w ziemię. Doskonałe walcowe rytmy połączone z ciężarem gitar robią wrażenie.

Równie entuzjastycznie o tym tytule wypowiada się być może jeden z największych fanów Death w Polsce, czyli Szczepan Inglot dowodzący progresywno deathmetalowym Shodan: Trudno mi mądrzyć się w sprawie płyt pokroju “Leprosy” czy “Altars of Madness”, bo to właśnie one stanowią dla mnie punkt orientacyjny w rozważaniach o muzie typu metal, podgatunku “śmierć” – zaznacza muzyk i wierzymy mu na słowo. – “Leprosy” stanowi definicję tego, czym właściwie jest death metal w każdym jego kontekście: brzmienia, liryk, aranżu i jakiegoś tam umiejscowienia w historii. Co wyróżnia jednak ten materiał, to mistrzowskie podejście aranżacji, wszystkie są lekkie i swobodne, mimo że muzyka ma na celu zarazić słuchacza trądem, a następnie go zamordować. Tutaj Chuck zaczyna błyszczeć jako genialny, świadomy muzyk. Zobacz sobie taki “Pull the plug” i spróbuj czegoś nie rozjebać. Zgadzam się, Szczepan. Też drżę na myśl o tym numerze.

Z kolei “Scream Bloody Gore” jest ważnym albumem dla Jacka Hiro, którego chyba nie trzeba nikomu przedstawiać: Sceptic, Kat & Roman Kostrzewski, Decapitated… Kolejne kapele można wymieniać i wymieniać: Darzę ją wielką sympatią. Może nagranie i wykonanie nie są najwyższych lotów, lecz nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zespoły typu Desultory czy Morgoth – z całym moim dla nich uwielbieniem – nagrały podobne dzieła wiele lat później – czujnie zauważa gitarzysta. – Już wtedy słychać było, że Chuck ma wielki potencjał kompozytorski, co zresztą udowadniał z każdym kolejnym wydawnictwem.

17 MARCA, WARSZAWA – WIDZIMY SIĘ

Jeśli już jesteście przekonani, by zobaczyć Left to Die i machać banią od pierwszej do ostatniej piosenki to super. Zameldujcie się w Proximie 17 marca, a gwarantujemy, że wyjdziecie z niej młodsi o jakieś kilkanaście lat. Zapraszamy do kupna biletów TUTAJ

Łukasz Brzozowski

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas