Cattle Decapitation – „Terrasite”: Opuszczenie wyścigu zbrojeń

Dodano: 23.05.2023
Koncept stojący za “Terrasite” to życie po życiu – obraz nowej formy ludzkości, która wypełznie z każdej nory w momencie, gdy świat będzie już tylko pustkowiem przeżartym wszystkim, co najgorsze. Straszna wizja, ale współgrająca z muzyką na nowym krążku Cattle Decapitation. Tutaj nie ma nadziei na lepsze jutro, tylko wizja przyszłości tak przerażająca, że aż trudna do zwizualizowania.

Dystopijny krajobraz Cattle Decapitation to jednak rzecz daleka od jednorodności. Grupa z powodzeniem kontynuuje wędrówkę zapoczątkowaną już na „Monolith of Inhumanity”. Jest więc brutalna do granic możliwości, choć nie tylko brutalność jej w głowie. Wszelkie przyspieszenia – od miarowo wystrzeliwanych blastów po nieustannie gęste partie podwójnej stopy czy zapamiętale kostkowanie riffy – uderzają z podwójną siłą, ponieważ zespół ma w rękawie szeroką gamę innych kompozytorskich akcentów. Oprócz temp odrzutowych, oprócz grindowych wystrzałów bez miejsca na oddech pojawiają się też zejścia w metalcore’owy kłus dopasowany do koncertowego headbangingu, szczątki melodii w wiodących zagrywkach gitary, a wisienką na torcie pozostają wokale. Travis Ryan nieco rzadziej niż przy poprzednim „Death Atlas” pozwala sobie na gardłowe ekwilibrystyki, co z pewnością przysłużyło się spójności materiału, choć wciąż korzysta z zakresu środków odbiegającego od klasycznie śmierćmetalowego kanonu. To już nie jest zwykły growling, tylko całkiem udana próba pożarcia słuchacza żywcem. Piosenkarz z powodzeniem ryczy, skrzeczy, mlaska i kłapie, pozwalając sobie też na okazjonalne przebłyski czegoś, co chciałoby się nazwać śpiewem, ale nie – tu bym przesadził. To raczej humanoidalne wrzaski niż atakowanie wyższych rejestrów przy jednoczesnej dbałości o ckliwość i ładne harmonie.

Czy w związku z tym “Terrasite” pozostaje wyłącznie krewną jej paru poprzedniczek? Nie do końca. Cattle Decapitation wciąż utrzymują się w ryzach deathgrindu, lecz coraz chętniej wplatają wzbogacają go o struktury cechujące inne nurty. Jest w tym znacznie więcej przestrzeni niż na “Death Atlas”, nie wspominając już o jeszcze wcześniejszych krążkach. Bo zawodnicy z San Diego na swój sposób modyfikują szkielety piosenek, nadając im więcej przestrzeni. Nie chodzi tu w żadnym wypadku o post-metalowe tremola czy ugrzecznienie formy, lecz o lekkie zwolnienie, a może nawet i wycofanie się z wyścigu zbrojeń. W takich kawałkach jak “The Storm Upstairs” czy “A Photic Doom” zauważalne jest odmienne podejście do śmierćmetalowej materii. Josh Elmore i koledzy nie boją się średnich temp, które spokojnie sprawdziłyby się w nowoczesnym thrash metalu, przy czym w drugim ze wspomnianych numerów chętnie sięgają po do przegięcia ciężki i wyciskany riff po riffie breakdown – czy tylko ja odczytuję to jako rozwiązanie ze szkoły deathcore’owej? Z drugiej strony fani ordynarnego mordobicia nie muszą się niczego obawiać. W kategorii bezpardonowego torpedowania wszystkiego w zasięgu wzroku “Terrasite” oferuje dużo dobrego. Za przykład może posłużyć ściśnieniowany od góry do dołu, naładowany w dużej mierze karkołomnymi młynkami sekcji rytmicznej “…and the World Will Go on Without You”. W podobnej konwencji utrzymana jest zresztą “Solastagia”, choć w drugiej połowie – mimo osiągnięcia najwyższej temperatury – dryfuje blisko rejonów melodyjnego death metalu z tą zamaszystą partią gitary na drugim planie. Pomost między rzezią niewiniątek a bardziej stonowanym songwritingiem? Na to wychodzi.

“Terrasite” znajduje Cattle Decapitation w bardzo dobrym momencie. Grupa ma w pełni wyrazisty styl, na który pracowała latami, a jednocześnie nie pozostaje w żaden sposób zniewolona, stale dorzucając nowe klocki do układanki. Poskutkowało to najciekawszymi kompozycjami od długiego czasu. Oby tak dalej.

Łukasz Brzozowski

(Metal Blade, 2023)

zdj. Alex Solca

Najnowszy album Cattle Decapitation możecie nabyć TUTAJ.

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas