“Studiuję siebie, a nie otaczający świat” – wywiad z Antimatter

Dodano: 07.03.2023
Na ubiegłorocznym “A Profusion of Thought” spotykają się eteryczny alt-rock, stopniowo dawkowany prog rock czy nawet trip-hop. To nie są wesołe piosenki, a ich autor, Mick Moss, również nie emanuje radością, ale wie, czego chce i jest świadom własnych słabości. Poniższa rozmowa dobrze to obrazuje.

Czujesz czasami potrzebę, by być innym niż wszyscy i iść pod prąd?

W ogóle nie myślę o sobie w tych kategoriach. Wiem, że niektórzy muzycy robią, co mogą, by unikać powielania jakichś trendów, a inni – obracając sytuację o 180 stopni – chcą załapać się na rzeczy, które w danym momencie uznaje się za fajne, ale nie należę do nich. Robię to, na co mam ochotę, a aktualne wymogi czy patenty brzmieniowe dyktowane przez jakąś tam scenę nie obchodzą mnie zbytnio. Być może dzięki temu Antimatter jest w jakiś sposób osobnym projektem? W końcu nigdy nie kłaniałem się nikomu w pas i działam na własny rachunek, nie cudzy. Jeśli jakiś pomysł mi się podoba, używam go. To jedyne kryterium, jakie nade mną wisi.

To zdrowe podejście, ale czy kiedykolwiek – na przykład w trakcie nagrywania któregoś albumu – uznałeś, że to, co wydało się dobre z początku, w konsekwencji wcale nie brzmiało aż tak fajnie?

Raczej nie. Każdy utwór to zupełnie inna historia. Oczywiście staram się nadawać im jakieś poczucie spójności i klarowności, ale motywacje kierujące mną przy tworzeniu potrafią być skrajnie odmienne od siebie. Uważam to za piękną rzecz, bo nie potrafię przewidzieć własnych działań, na skutek czego bywam zaskoczony własnymi pomysłami. Wielu kompozytorów powie ci, że nie wiedzą, gdzie szukać źródła własnej twórczości, ponieważ działają tu i teraz – zaliczam się do nich w każdym calu. Za Antimatter nie stoi żaden kontekst, który będę wyjaśniał godzinami, przedzierając się przez kolejne warstwy jakiegoś wymyślonego scenariusza. Działam znacznie prościej. Wpadam na fajną melodię? Super, nagrywam to jak najprędzej i tyle. Idę tam, gdzie poniesie mnie piosenka. 

Niemniej – oprócz wspomnianej spójności – lubię też każdorazowo dopieszczać atmosferę numerów. W wielu z nich dochodzi do jakiegoś szczytu, punktu kulminacyjnego na sam koniec. Uwielbiam to. Jeśli miałbym wskazać ulubiony i stały element swojej muzyki, padłoby na osiąganie zenitu. Świetna sprawa.

Czy zmierzanie tam, gdzie ponosi cię piosenka, nie bywa irytujące? Daje to wrażenie braku kontroli.

Z jednej strony tak, ale z drugiej przecież mogę wybrać, które pomysły wydają mi się na tyle interesujące, by ulepić z nich gotowe numery. Nikt – a już tym bardziej ja sam – nie zmusza mnie do eksplorowania wątków, których nie czuję. W pewnym momencie tworzenia materiału na “A Profusion of Thought” zorientowałem się, że mam na stanie aż 25 piosenek. Zacząłem więc selekcjonować najlepsze rzeczy z uzbieranego materiału. Czasami łączyłem wątki z dwóch osobnych numerów w coś wspólnego i tak dalej. Po prostu musiałem wyciągnąć najciekawsze fragmenty z ogromu muzyki, który przygotowałem, by następnie ułożyć z tego imponującą całość. 

Pytam o to wszystko, ponieważ o Antimatter bardzo często mówi się w kategoriach mroku, ale innego, w jakiś sposób nieoczywistego. Już od początku wiedziałeś, że twoje ponure piosenki mają być czymś więcej niż wyłącznie emanacją smutku?

W żadnym wypadku. Początkowo nawet nie przeczuwałem, że mógłbym dotrzeć do miejsca, w którym jestem obecnie. Chciałem tworzyć wyłącznie muzykę instrumentalną i to był mój główny cel. Co więcej, nikt w moim otoczeniu nie miał głosu stworzonego do czystego śpiewu, dlatego też uznałem, że jestem skazany na tworzenie rzeczy pozbawionych wokalu. Nie przeszkadzało mi to za bardzo, a nawet cieszyło. Kiedy zakładałem Antimatter, paliłem sporo zielska, a od czasu do czasu lubiłem też zarzucić kwasa i przeżywając różne stany, najchętniej słuchałem odlotowych, najczęściej repetytywnych rzeczy. Czasami nie były to nawet utwory w tradycyjnej formie, a jam sessions – chodziło o zbudowanie pewnej formy transu i ciągnięcie danego wątku tak długo, jak chcesz. Samodzielnie grając taką muzykę, chciałem niejako przedłużyć własnego tripa, ale z biegiem lat mój światopogląd uległ pewnym zmianom. Przede wszystkim odstawiłem narkotyki, przewietrzyłem umysł i poskutkowało to otwarciem na śpiew czy bardziej – nazwijmy to – piosenkowe terytoria.

Na rozpoczęcie pisania tekstów miały wpływ także różne osobiste przeżycia. Czasami miewasz kryzysy, czasami ktoś traktuje cię jak gówno i czujesz ogrom złych emocji z tego tytułu. Ludzie próbują odreagować je w różny sposób – niektórzy wariują, inni piszą wiersze, a jeszcze inni przekuwają to w piosenki.

Można stwierdzić, że w twoim przypadku muzyka jest metodą zakomunikowania emocji, których nie dałbyś rady wyrazić w ramach zwykłej rozmowy?

Tak, choć duża część wątków przewijających się w mojej muzyce jest jednorazowa. Jeśli już raz o czymś mówię, to nie chcę tego powtarzać. Ponadto twoja teza zawiera w pewnym sensie odpowiedź na zadane pytanie: jasne, że pewnych rzeczy nie potrafimy przekazać w rozmowie, bo zwyczajnie nie ma ku temu okazji. Kiedy spotykasz dawnego znajomego na przystanku autobusowym, nie wchodzisz w dyskusję o najbardziej głębokich tematach, jakie przyjdą do głowy. Sztuka pozwala na przekazanie znacznie szerszej palety myśli czy emocji, bez jednoczesnego popadania w jakieś zażenowanie. Choć czasami nawet zwykłe życie potrafi być inspirujące, czego często nie zauważamy…

Co przez to rozumiesz?

Powiedzmy, że idziesz z kimś znajomym na piwo – oczywiście kończycie na kilkunastu, a nie na jednym – i nagle, w trakcie pijackiej gadki, druga osoba wyskakuje z niesamowicie światłym przemyśleniem. W takich chwilach aż łapiesz się za głowę i dumasz, jakim cudem ten ktoś doszedł do tak intrygującego wniosku, by po chwili sobie przypomnieć, że ludzie boją się opowiadać o natchnionych rzeczach na trzeźwo. Wiąże się z tym stres, bo przecież można zostać niezrozumianym lub nawet wyszydzonym. 

Zgadzam się, ale jaki to ma związek z komunikacją emocji przez muzykę?

Ano taki, że jako muzyk – niezależnie od stanu trzeźwości – możesz rzucić się we własny strumień świadomości. Nikt nie odbierze ci tej możliwości. Jeśli chcesz przekazać kilkanaście myśli jednocześnie, możesz to zrobić, bo jako artysta dostajesz pełną wolność. W związku z tym możesz wylać własne emocje, które nabierają sensu w postaci piosenki, ale niekoniecznie trzymałyby się kupy, gdyby beztrosko rzucić je w zwyczajnej gadce o niczym. Dopuszczasz własną podświadomość do głosu i obserwujesz, dokąd cię zaprowadzi. 

Musisz być w takim razie dobrym obserwatorem, bo zakładam, że tematy, które poruszasz w Antimatter, pochodzą także z tego, co zauważasz jako zwykły członek społeczeństwa.

Nie powiedziałbym, że jestem dobrym obserwatorem. Po prostu myślę stanowczo za dużo i zadręczam się rozkminianiem nieistniejących scenariuszy we własnej głowie. Dzięki temu mogę pisać teksty do piosenek, bo najzwyczajniej w świecie opróżniam zawartość umysłu, ale poza tym jest to wyjątkowo problematyczne. Jeśli już zaczynam rozkminiać jakąś straszną sytuację, ten stan nie opuszcza mnie przez wyjątkowo długi czas. Wiesz, jak to jest: analizowanie nawet najdrobniejszej pierdoły pod każdym kątem, dorabianie mnóstwa warstw do najzwyklejszych drobnostek… Sumując: jeśli jestem obserwatorem, to raczej wewnętrznym. Studiuję siebie, a nie otaczający świat.

Co prowokuje cię do nadmiernego myślenia?

Myślę, że nie da się tego przewidzieć. Czasami może to być natłok bodźców, a w innych momentach jakaś mała rzecz, która potem urasta do rangi wielkiego problemu. To wręcz obsesja – jestem tego w pełni świadomy. 

Ale czy kiedykolwiek w trakcie batalii z własnym umysłem doszedłeś do wniosku, że myślisz za dużo i nie jest to warte twojego czasu?

Zdecydowanie tak. Wiem, że to, co robię, jest zupełnie zbędne, ale kiedy już wpadnę w ten wir, trudno się z niego wydostać. Pozostaje mi wyłącznie nadzieja w miarę szybkiego uporania się z własnym umysłem. Strasznie się z tym męczę, o czym zresztą wielokrotnie rozmawiałem z moją partnerką, z którą jestem już ponad 20 lat. Ona nie ma tego problemu i próbuje mi jak najlepiej pomóc. Czasem po prostu jej zazdroszczę. Chciałbym sobie na luzie pooglądać telewizję i nie zastanawiać się nad wszystkimi negatywnymi sprawami.

Mówisz, że trudno wydostać się z wiru własnych myśli, ale zakładam, że jest to możliwe.

Bo jest, tylko trzeba się naprawdę mocno postarać. Od jakiegoś czasu leczę się przeciw depresji i zażywam leki, które mi pomagają. Musiałem się na to zdecydować, bo nie mogłem już znieść ciągłych napadów paniki. Kiedyś bałem się wszelkich medykamentów, ponieważ sądziłem, że uzależnię się od nich tak samo, jak od innych używek, które doprowadziły mnie do tego stanu. Na szczęście obecnie postrzegam to inaczej, czuję się dobrze pod wpływem środków przepisanych przez psychiatrę. Oby zapewniły mi spokój w dłuższej perspektywie czasowej.

W jednym z najświeższych wywiadów Ville Valo powiedział, że szczęśliwe piosenki go smucą, a smutne – paradoksalnie – zapewniają radość. Masz podobnie? Uważasz, że opowieści o trudnych stronach ludzkiego życia dają więcej siły słuchaczom?

U mnie wygląda to inaczej. Mogę konsumować dowolną muzykę, póki sprawia mi to przyjemność. W żaden sposób nie ograniczam się gatunkowo. Wesołe piosenki, smutne piosenki, ciężary? Bez znaczenia. Jako odbiorca przyjmuję wszystko, co mnie interesuje.

Z kolei jako kompozytor mam pewne zasady. Nie piszę wesołych kawałków, chcę raczej zapewniać terapię szokową. No i czuję się bardzo swobodnie, opowiadając o życiowych dołach, więc nie widzę sensu, by to zmieniać.

Jak zdążyłeś wspomnieć, w czasach wczesnej dorosłości zmagałeś się z poważnymi problemami natury psychicznej, które wywołało u ciebie rekreacyjne spożywanie LSD czy marihuany. Grasz koncerty, a na terenach festiwali czy w klubach z pewnością widzisz wiele odurzonych osób bądź czujesz zapach skrętów. To przywołuje złe wspomnienia?

Niech ludzie robią, co chcą. Nie zamierzam głosić kazań nt. szkodliwości narkotyków, a już tym bardziej odwodzić od nich kogokolwiek. Miałem problemy z używkami, ale to moja podróż i moje życie. Angażowanie w to innych jest pozbawione sensu.

Łukasz Brzozowski

zdj. Krzysiek „Jester” Baran (koncertowe) i Susan Marshall

Albumy Antimatter możecie nabyć TUTAJ

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas