“Niczego nie udaję, jestem sobą” – wywiad z Host

Dodano: 08.03.2023
Host to nie “Host 2.0”, ale na “IX” znajdziecie jakościowy synth-pop, którego taneczna rytmika przywołuje skojarzenia choćby z Depeche Mode – bardziej niż którykolwiek album Paradise Lost. W poniższej rozmowie Nick Holmes tłumaczy, dlaczego lubi być szczery, dlaczego warto poszukiwać nowych wrażeń i snuje plany nt. akustycznego wydawnictwa.

Lubisz wprowadzać innych w błąd?

W żadnym wypadku. Jeśli specjalnie próbujesz wodzić kogoś za nos, to po prostu kłamiesz. Jasne, niektórzy mają w tym jakiś cel, może próbują kogoś sprowokować, ale raczej nie należę do takich osób. Wolę mimo wszystko być sobą. Budowanie obrazu Nicka Holmesa jako absolutnie tajemniczej, zupełnie niezgodnej z moim charakterem persony byłoby wyjątkowo głupie. Nie potrzebuję takich zabaw. Trochę tak, jakby ktoś z twojego otoczenia udawał weganina, ale jednak by nim nie był – w jednej chwili zorientowałbyś się, że to jakiś szwindel.

Czyli artysta wprowadzający słuchacza w błąd to kłamca?

Nie za każdym razem. Należy pamiętać o kontekście każdej sytuacji, bo inaczej nie masz odpowiednich narzędzi, by ocenić słuszność czyichś działań. Mówiąc wprost: osobiście nie mógłbym robić czegoś, co nie sprawiałoby mi przyjemności, a przytoczona przez ciebie poza definitywnie byłaby dla mnie bardzo niewygodna. Muzyka to zresztą świetny przykład na pokazywanie własnych intencji, przynajmniej w moim przypadku, bo jestem wyjątkowo szczerą osobą. Wolę najgorszą prawdę od wykręcania historii na multum sposobów, byleby tylko przed kimś się wybielić. Gdybym wprowadzał słuchacza lub kogokolwiek innego w błąd, podświadomie odrzuciłbym wartości, którymi staram się kierować. Może wtedy zrobiłbym karierę w branży politycznej, ale nie pali mi się za bardzo, wolę dać szansę innym. (śmiech) 

Dociekam, ponieważ Paradise Lost zawsze działało na przekór przewidywaniom fanów czy krytyków, a Host również podąża tą ścieżką. Wszyscy spodziewali się po was płyty będącej kontynuacją kontrowersyjnego krążka z 1999 roku, tymczasem znacznie bliżej wam do tanecznego synth-popu z lat 80. Na pewno zdawałeś sobie sprawę z tego, że takie posunięcie zaskoczy odbiorców.

Niekoniecznie, bo w żadnym momencie nie planowaliśmy zrobić z Host kontynuacji “Host”. Jesteśmy bardzo świadomi tego, co oznacza dla nas ten album, nagraliśmy go w bardzo konkretnym momencie życia – dziś nie bylibyśmy w stanie odrestaurować tych emocji. Wraz z upływem czasu zmieniliśmy się jako ludzie, wiele rzeczy odczuwamy zupełnie inaczej, dlatego też próby wejścia do tej samej rzeki mogłyby skończyć się tak sobie. Nie czujemy już siebie z tamtego momentu, więc chcemy przedstawić coś współczesnego. Coś, co rezonuje z naszym obecnym gustem, a jednocześnie nawiązuje do muzyki, której słuchaliśmy jako dzieciaki. Powiem więcej: nie słuchałem “Host” od paru ładnych lat, więc nawet nie miałbym za bardzo z czego czerpać, bo nie wszystko pamiętam. 

Żeby było śmieszniej, ten projekt zrodził się trochę znikąd. Niby Greg miał trochę pomysłów w zanadrzu, niby wiedzieliśmy, jak powinno to brzmieć, ale kiedy przystąpiliśmy do komponowania, zaczynaliśmy właściwie od zera. Uznaliśmy, że musimy podążać za instynktami i obserwować, dokąd nas zaprowadzą..

Rozumiem to, ale już nazwa podrzuca bardzo jasny trop.

Tak, masz rację, ale będę szczery: projekt nazywa się Host, bo jestem leniwy. Nie żartuję. (śmiech) Głowiłem się przez jakiś czas, jak to rozegrać, ale po pewnym czasie się poddałem i skorzystałem z najprostszego rozwiązania. Może powinienem był pomyśleć o tym dłużej, ale ostatecznie wyszło bardzo w porządku. 

Czyli sama nazwa dobrze sumuje to, co znajdziemy na Host, ale nie od strony nawiązań do albumu z 1999 roku, a pod kątem waszego podejścia?

Tak, podejście jak najbardziej się zgadza. Ja robię wokale, Greg gitary i wszystko toczy się w swój sposób. Mogę znaleźć mnóstwo punktów wspólnych między Host a nawet ekstremalnym metalem, którym od jakichś kilkunastu lat znowu paramy się w Paradise Lost. Jasne, piosenki mogą brzmieć zupełnie inaczej i być zakorzenione w odmiennych stylistykach, ale sposób ich tworzenia nie uległ wielkim zmianom. Mogę to powiedzieć z czystym sumieniem, bo wiem, jak pracujemy i to żadna tajemnica. Póki wszystko działa zgodnie z przeznaczeniem, nie narzekamy.

Pozostałbym przy temacie podobieństw między Host a ekstremalnym obliczem Paradise Lost, bo prócz melodii gitar i oczywiście twojego wokalu trudno mi wskazać coś jeszcze.

Wiesz co, chodzi bardziej o pewien rodzaj charakterystycznego stylu, który pozwala ci rozpoznać artystę w trymiga. Przykład? Gdyby Pixies nagrało deathmetalowy album, wciąż wiedziałbym, że to Pixies. Songwriting bardzo szybko pozwala rozpoznać wielu artystów, dlatego nawet najbardziej rozmaite fikołki stylistyczne nie spowodują, że będą brzmieć jak zupełnie inny zespół. Spójrz na Metallikę z rockowego okresu – trudno porównać “Load” do “Ride the Lightning”, ale doskonale wiesz, kto odpowiada za te płyty. James ma bardzo indywidualny sznyt w graniu riffów, solówki Kirka wyczujesz już po pierwszych paru sekundach, a Lars również dysponuje paroma trikami, którymi nie dysponuje nikt inny. To cecha naprawdę dobrych artystów.

Mocno rozwinąłeś się jako songwriter od czasów “Host”?

Na pewno, w końcu niedługo tej płycie stuknie ćwierćwiecze. Jeśli nie rozwinęlibyśmy się na polu artystycznym przez ten czas, musielibyśmy się dość prędko zawijać, bo to dosyć wstydliwa sprawa. 

Kiedyś tworzyliśmy numery w oparciu o popową formułę, nawet jeśli nie brzmiały zbyt popowo. Zwrotka – refren – zwrotka – refren… To nic specjalnego, ale czuliśmy się dość wygodnie w tym schemacie. Mogliśmy zmieniać styl z albumu na album, lecz piosenki tworzyliśmy – do pewnego czasu – na identycznych zasadach. Było tak również na “Host” czy “Believe in Nothing”. Chcieliśmy po prostu wejść w dobry groove, poczuć rytmikę stojącą za numerem i za bardzo z tym nie kombinować. 

Dobry groove i melodia to podstawy.

Owszem. Gdy piszesz numery, nie zastanawiasz się zbyt często nad niuansami w trakcie komponowania. Przynajmniej u nas tak to wygląda. Jeśli coś nam się podoba, idziemy w to, ale z biegiem lat zaczęliśmy jednak zwracać większą uwagę na detale. Oczywiście nie zeszliśmy w jakieś dziwne terytoria rocka progresywnego, ale chcieliśmy, by numery stały się jeszcze ciekawsze. Nie musisz wpasowywać się w popowy format, by napisać coś chwytliwego i wpadającego w ucho. 

Proste i sprawdzone pomysły często okazują się tymi najlepszymi.

Owszem, są, ale nie zawsze działają. Czasami musisz przewietrzyć własne metody działania w różnych kwestiach, bo bez tego możesz wpaść w zastój kompozycyjny. Nie chcę też brzmieć jak jakiś ekspert od muzyki, ponieważ nie odkrywamy świata. Chcemy zachować biegłość na płaszczyźnie kompozytorskiej, dlatego stawiamy na kreatywność, nie stosujemy się do odgórnie narzuconych reguł. Każdy kawałek to jakieś wyzwanie, więc można powiedzieć, że bez przerwy rzucamy sobie nowe wyzwania. To jak z pisaniem książki: jeśli nie czujesz artystycznego przypływu emocji i pasji, nie stworzysz niczego imponującego. Musisz sam wierzyć we własne możliwości, by uwierzyli w nie też i inni. 

Skoro mowa o wyznaniach – czy zmierzenie się z muzyką, którą kochaliście jako nastolatkowie, doprowadziło was w niespodziewane rejony w kontekście Host?

Niekoniecznie. Osiągnięcie tego klimatu i zrobienie czegoś w jego ramach nie było trudne, bo – jak sam wspomniałeś – inspirowaliśmy się muzyką z lat młodości, której wciąż słuchamy. Jesteśmy już dużymi chłopcami, znamy te rzeczy od podszewki, więc nadrzędną kwestią było dopracowanie poziomu piosenek, a nie wczuwanie się w atmosferę tamtych lat. Robiliśmy wszystko po swojemu.

Ponadto trzy dekady temu muzyka była uboższa niż teraz. Obecnie odpalasz Spotify i możesz włączyć, co ci się tylko podoba, a kiedyś musiałeś słuchać wyłącznie radia oraz kupowanych raz na jakiś czas płyt czy kaset. Gdziekolwiek byś nie poszedł, na rotacji miałeś ledwie kilka kapel. Dziś taki scenariusz jest wręcz nie do pomyślenia. Ale wiesz co? Oldschoolowe numery wciąż żyją, wciąż trafiasz na nie w różnych rozgłośniach… Może nie słucham radia na co dzień, ale gdy już mi się to zdarzy, jeszcze przed włączeniem odbiornika mogę przewidzieć, na jaki numer trafię. I z reguły trafiam.

To dlatego, że lata 80. i 90. są w jakiś sposób ponadczasowe. Przecież muzyka gitarowa z XXI wieku nie odradza się na nowo co miesiąc, jak to było w tamtym czasie.

Wychodzę z założenia, że dziś muzyka stała się dużo bardziej jednorazowa i oczywiście nie ma w tym nic złego. Obecnie dużo łatwiej jest napisać garść nowych numerów, więc możesz żonglować stylami i nie obawiać się niczego, bo wszyscy jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Kiedyś założenie kapeli urastało do miana wielkiego biznesu. Wszystko było drogie, a dzieciaki z reguły nie dysponowały środkami umożliwiającymi kupno gitary, pieca, efektów, nie wspominając nawet o zestawie perkusyjnym. Jeśli nie miałeś bogatych rodziców w latach 70. czy 80., musiałeś mocno się napocić, by zrealizować własne marzenia.

Częściowo się zgadzam, ale jednak dziś też nie jest łatwo – zwłaszcza w kontekście szalejącej inflacji i stale rosnących kosztów życia. Czy wobec tego można nazwać cię szczęściarzem?

Pieniądze zawsze były problemem, ale i tak doszło do pewnych zmian. Od jakiegoś czasu wszystkim rządzi internet, co widać na każdym kroku, ale w latach 90. wiele osób wciąż postrzegało to jako nieistotną ciekawostkę. Jesteśmy jednym z ostatnich zespołów, które zarabiały pieniądze na wydawaniu płyt w dużej wytwórni. Nawet nie musieliśmy wiele koncertować – choć oczywiście sporo graliśmy – bo zyski ze sprzedaży nośników fizycznych wystarczały w zupełności. No i wtedy festiwale również wydawały się czymś błahym, nie było ich zbyt wiele, a teraz? Mogę się założyć, że w odległości maksymalnie dwóch godzin od twojego domu będzie w tym roku jakiś fajny fest.

Tłumacząc genezę Host, Greg wspomniał, że obrana przez was konwencja otwiera mnóstwo nowych drzwi, także na przyszłość, ale jakie to drzwi? Czy chodzi o możliwość zmian stylistycznych? O prowadzenie tego projektu w dowolnym kierunku?

Nie mam pojęcia. Nie znamy przyszłości Host i nie zastanawiamy się nad nią, a jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że taki projekt już mało kogo dziś szokuje. Może kiedyś, jeszcze w pierwszej połowie lat 90., takie posunięcie wywołałoby mnóstwo emocji, ale dziś i fani, i my skupiamy się na dobrych piosenkach. Tyle.

Nagrywałeś już death metal, rocka gotyckiego, synth-pop… Czy został ci na liście jakikolwiek styl muzyczny, w którym chciałbyś się jeszcze wypróbować?

Na pewno chciałbym nagrać płytę z bardziej klasyczną czy może filmową muzyką. Co więcej, od jakiegoś czasu bardzo kusi mnie kierunek akustyczny. Sama konwencja, gdzie siadasz na krzesełku, masz więcej przestrzeni i musisz bardziej współgrać z ciszą, jest dla mnie czymś wyjątkowo ciekawym. W najbliższych miesiącach to się raczej nie uda, bo będę mocno zarobiony w Bloodbath, ale będę próbował zdziałać coś w tę stronę. Zawsze warto próbować.

Czyli trasa Bloodbath w konwencji MTV Unplugged raczej odpada?

Raczej tak, choć bardzo zabawnie byłoby usłyszeć takie “Breeding Death” w akustycznej i bardzo emocjonalnej wersji. Może spróbujemy? Albo nie… Lepiej nie, to mogłoby się źle skończyć. (śmiech)

Łukasz Brzozowski

zdj. Artur Tarczewski

Debiutancki album Host możecie kupić TUTAJ

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas