Deströyer 666 – „Never Surrender”: Tego ognia nic nie zgasi

Dodano: 16.02.2023
Za sprawą “Wildfire” Deströyer 666 zyskali drugą młodość, a ich hymniczny black/thrash zyskał na dopracowanym songwritingu – w końcu chodzi o hity, a nie o jaskiniowy prymitywizm. Ewidentnie dobrze im w tej konwencji, bo przy “Never Surrender” australijscy wysłannicy piekieł postawili na przebojowość jeszcze mocniej niż kiedykolwiek.

Dziennikarze i fani słusznie zauważyli, że wraz z “Never Surrender” Deströyer 666 odnaleźli w sobie zaskakująco wiele przymiotów jednoznacznie kojarzonych z heavy metalem w klasycznej, nienaruszonej formie. Oczywiście nie jest to żadna nieoczekiwana wolta, ponieważ już od czasów “Defiance” K.K. Warslut coraz chętniej wysuwał na piedestał melodię kosztem intensywnych wyścigów na riffy, w których łatwo o niezamierzoną monotonię. Okazało się, że taki ruch przyniósł jak najbardziej pozytywne skutki, ponieważ muzyka niszczycieli z Antypodów nie straciła nic na swojej dzikości i atawistycznej energii, a dodatkowe walory tylko wzmocniły poziom żaru. Posunięcie stylistyki w tym kierunku przyniosło niespotykany w black/thrashu walor chwytliwości. Dzieje się tak, ponieważ o ile sama estetyka ma w sobie coś przebojowego, a w konfrontacji na żywo aż trudno nie tupnąć nóżką choćby przy hitach Midnight, o tyle bohaterowie tego tekstu dorzucają do puli szlachetność, która nie wiąże się z nadmiernym patosem, a wycyzelowaniem wszystkich elementów do granic. Mowa oczywiście o piosenkach dopieszczonych w każdym calu, nie produkcji, ponieważ K.K. i jego armia wiedzą, że nawet najbardziej chwytliwy patent zyskuje kilkanaście dodatkowych punktów, jeśli zostaje ubrany w odpowiednio potężne brzmienie, co naturalnie ma miejsce na “Never Surrender”. Te numery nie wrzynałyby się w ucho tak mocno, gdyby nie obowiązkowy pogłos na werblu, wyostrzone w miksie partie solowe czy obowiązkowo podbite chórki. Tak się robi metal.

Położenie większego nacisku na aspekt chwytliwości i melodii kontrastujących z bitewnym szałem ekstremalnego metalu poskutkowało nie tylko zauważalnymi zmianami w brzmieniu grupy, ale przede wszystkim jednymi z najlepszych piosenek w jej katalogu. Włączenie heavymetalowego detektora i skupienie się bardziej na Judas Priest niż na Sodom spowodowało, że Deströyer 666 ma pełne pole do popisu w kwestii rozpasanych kompozycji, które emanują zarówno wzniosłością, jak i agresją. W przypadku klasycznych “Unchain the Wolves” czy – w mniejszym stopniu – “Phoenix Rising” Warlust momentami hamował piosenkowe zapędy, byleby tylko nie utracić nic na brutalności, lecz obecnie problem nie istnieje. K.K. jest po prostu sobą i cały czas mknie do przodu, dokonując jedynie zmiany w użyciu komponentów budujących tożsamość formacji. W ten sposób hity z “Never Surrender” są naładowane po brzegi gitarowymi zawodzeniami, rozciągniętymi solówkami (zapomnijcie o kilkusekundowym hałasie generowanym wyłącznie przez dociskanie wajchy) oraz nieco odmiennymi sposobami rozegrania pomysłów na utwory. Thrash, d-beat? Owszem, występują, lecz raczej w roli środków podbicia ciężaru dominującego tu heavy metalu, a nie osi numerów, co tylko dodaje siły materiałowi. Nawet napędzane tremolową partią i chyba najbardziej jadowite z zestawu “Andraste” cechuje dobrze wtłoczona melodia prowadząca, która nie tłamsi żarliwości riffów, tylko dodaje im kolorytu. Jeszcze lepsze wrażenie robi “Grave Raiders”, pociągnięte w średnim tempie i pełne ozdobników bliskich Judas Priest z okresu “Defenders of the Faith”, lub singlowy “Guillotine” z chóralnie wywrzeszczanym refrenem przywołującym wspomnienia z poprzedniego “Wildfire”. Tutaj nie ma ograniczeń, jest po prostu miłość do klasycznie pojmowanego metalu. 

Najnowszy album niszczycieli spod znaku trzech szóstek to konsekwentne rozwinięcie najbardziej jaskrawych wątków z “Wildfire” i zbudowanie dookoła nich obecnej esencji zespołu. Heavy metal, solówki, przebojowość? Tutaj podano je z klasą, by służyły piosenkom. Oby tak dalej.

Łukasz Brzozowski

zdj. materiały zespołu

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas