„Bez fetyszyzowania przeszłości” – wywiad z Century

Dodano: 30.05.2023
Czy heavy metal to sprawa życia i śmierci? I czy granie heavy metalu to najlepszy sposób, w jaki możemy spożytkować dany nam czas? Na te i inne, równie ważkie pytania odpowiada Staffan Tengnér, reprezentant szwedzkiego Century, czyli duetu, który nie tak dawno sprezentował słuchaczom jedną z najgłośniejszych premier tej wiosny – „The Conquest of Time”.

Co jest takiego w dynamice pracy w duecie, co pozwala wam tak szybko rosnąć jako zespół?

Tak po prostu pracuje nam się najlepiej. Dorobiliśmy się już w Century pełnego koncertowego line-upu, z którym jeździmy w trasy, ale właściwy skład zespołu to nas dwóch i to się raczej nie zmieni. Myślimy o muzyce w bardzo podobny sposób, mamy podobne gusta, dzięki czemu kiedy „utknę” z jakimś pomysłem i za nic nie mogę ruszyć z nim dalej, pokazuję go Leo, a on jest w stanie z miejsca podsunąć mi właściwe rozwiązanie. To oczywiście działa w obie strony. Dzięki temu pracujemy bardzo szybko i bezproblemowo. Zaburzanie tego układu, jaki mamy, przez dodanie do niego nowych osób, tylko by wszystko skomplikowało, dlatego w tym momencie nawet o tym nie myślimy.

Nie uważasz, że tego typu zgodność gustów i podobne myślenie o muzyce na dłuższą metę mogą okazać się pułapką?

Myślę, że mimo wszystko trzeba na to patrzeć w kategoriach pozytywu, bo nasze wspólne gusta nie kończą się na kilku heavymetalowych zespołach, które obaj lubimy. Lubimy też ten sam black metal, death metal czy prog rocka. Gdybyśmy zgadzali się ze sobą tylko na jednej płaszczyźnie, to mógłby być lekki problem, ale zgadzamy się praktycznie we wszystkim, dzięki czemu możemy czerpać z bardzo różnych źródeł i nadal znajdować kompromis, unikając przy tym większych nieporozumień. Powiedziałbym, że nie chodzi tu nawet o konkretne zespoły, które obaj lubimy, tylko właśnie o pewien sposób myślenia o muzyce, który podzielamy. Zwykle rozumiemy się bez słów. Nie widzę minusów takiej sytuacji. Jasne – w trakcie songwritingu nasze obowiązki w pewnym stopniu się pokrywają, ale też zostawiamy sobie nawzajem sporo miejsca. Zazwyczaj Leo skupia się na riffach i na perkusji, ja na melodiach. Często jest tak, że tworzy jakiś numer od podstaw, a na końcu siadam do pisania linii wokalu i próbuję wcielić w życie to, co Leo miał w głowie, ale sam nie był w stanie wcielić, bo nie jest wokalistą. Pracujemy na innych poziomach, ale dążymy do tego samego celu. 

Zdaję sobie sprawę, że z twojej perspektywy odpowiedź na to pytanie może być skomplikowana lub wręcz niemożliwa, ale jak myślisz, dlaczego Century tak szybko doczekało się tak dużego hajpu jak ten, który towarzyszył premierze waszego debiutu, a inne twoje projekty – mimo że niektóre czerpały z dość podobnego zestawu inspiracji – nigdy?

Century to pierwszy zespół, w którym mogę pograć taki czysty gatunkowo heavy metal. Paradoksalnie, bo słuchanie metalu zaczynałem właśnie od takiej muzyki, ale większość moich dotychczasowych projektów nie wychodziła poza oś death/ black metal. Czasami próbowałem przemycić do nich także inne wpływy, ale wiadomo, w dużej mierze ograniczała mnie konwencja. Century dało mi okazję, by wrócić do tych pierwszych młodzieńczych fascynacji i się z nimi zmierzyć. Z Leo jest inaczej, bo bardzo długo grał w Lethal Steel, w którym był też głównym twórcą piosenek. Dla mnie to wszystko jest nowe i świeże. Ale wracając do twojego pytania, faktycznie ciężko zmierzyć i policzyć, dlaczego Century tak świetnie się rozwija, a inne zespoły trochę mniej. Cieszę się, że ludzie doceniają to, co robimy, i swoją drogą myślę, że „sukces” tego projektu zależy bardziej od dynamiki między naszą dwójką i tego, jak świetnie się dogadujemy, niż od konkretnych inspiracji, z których czerpiemy. Nasza współpraca jest nastawiona na współpracę – dosłownie – co nie do końca mógłbym powiedzieć o którymkolwiek z zespołów, w których grałem wcześniej.

Kiedy mówisz o inspiracjach stojących za Century, zwykle skupiasz się na szwedzkiej scenie lat 80. Będąc samemu częścią heavymetalowego revivalu, jesteś w ogóle świadom tego zjawiska i wszystkich nowych, prężnie działających kapel, czy wolisz się od tego odciąć?

Jasne, mam świadomość istnienia wszystkich tych zespołów, które zaczęły się pojawiać jakieś 10-15 lat temu, jak Enforcer czy In Solitude. Jednocześnie zawsze przechodziłem trochę obok nich, bo jeśli szukałem w czymś inspiracji albo po prostu chciałem posłuchać heavy metalu w celach czysto rozrywkowych, to zwykle kończyło się na starszych płytach. Wiem, że nadal wychodzi sporo dobrej muzyki, która nawiązuje do tradycji, i prawdopodobnie powinienem być z tym wszystkim bardziej na bieżąco, ale jest tego tak dużo, że nawet nie wiem, od czego miałbym zacząć nadrabianie zaległości. W każdym razie, kiedy we wczesnych latach dwutysięcznych zaczynałem słuchać metalu, to poznając pomnikowe płyty Maiden czy Priest początkowo nie miałem nawet świadomości, że to już prehistoria. Nie myślałem o nich w kategoriach „retro”. Uporządkowanie sobie tego wszystkiego na osi czasu przyszło o wiele później.

Czyli w twoim zapatrzeniu w przeszłość nie chodzi o przyjęcie uproszczenia, że stare musi być lepsze?

Nie, absolutnie. Wszystko sprowadza się do sentymentu – odczuwam większą więź ze starszymi zespołami, bo to ich płyty poznawałem jako pierwsze, nawet nie wiedząc, że są starsze. To tyle. Cieszę się, że powstaje tyle nowego heavy metalu, nawet jeśli nie zawsze jestem z nim na bieżąco. To mój ulubiony rodzaj muzyki i wychodzę z założenia, że im więcej takich kapel, tym lepiej.

W jednym z ostatnich wywiadów stwierdziłeś, że gdybyś umiał podróżować w czasie, chętnie przewinąłbyś go do momentu, kiedy będziecie ponownie jechać w trasę, żeby nie musieć w międzyczasie chodzić do zwykłej pracy. Traktujesz metal w kategoriach ucieczki od codziennego życia?

Zgadza się, i w pewnym sensie zawsze go tak traktowałem. Metal i muzyka jako całość to rzeczy, które lubię i cenię najbardziej na świecie. Kiedy siedzę w pracy, często czuję się tak, jakbym robił sobie przerwę od tego, co najbardziej lubię i co powinienem w tym momencie robić. Wiem, o którym wywiadzie mówisz. Udzielałem go zaraz po powrocie z trasy i miałem w sobie jeszcze sporo niewykorzystanej energii, którą chciałem jakoś spożytkować, tymczasem musiałem wrócić do codzienności i do mojej bardzo zwyczajnej, bardzo nudnej pracy, która nie ma absolutnie nic wspólnego z muzyką. Ale nawet będąc w biurze zdarza mi się chodzić ze słuchawkami na uszach i wymyślać nowe melodie albo teksty. Myślę o nowej muzyce non stop.

Idąc z tym wątkiem o krok dalej, i biorąc pod uwagę, że lejtmotywem debiutu Century jest… czas, zastanawiam się, czy w tych tekstach chodziło ci też o właściwe wykorzystanie czasu, który masz do dyspozycji?

Hm, to raczej nie jest najczęstszy sposób interpretacji tych tekstów, ale jesteś na dobrym tropie. Zresztą chociaż „The Conquest of Time” można nazwać płytą z tematem, na przestrzeni całego materiału podchodzę do tego tematu z bardzo różnych perspektyw. Początkowo nawet nie zdawałem sobie sprawy, że wszystkie teksty na płycie, nieważne, czy zainspirowane literaturą, filmami czy moimi własnymi przeżyciami, w jakiś sposób wiążą się z motywem czasu, widzianym przykładowo w ten sposób, że czas wszystko zmienia, ale też taki, że historia bez końca się powtarza. „Breakthrough” mówi o tym, co przed chwilą wspomnieliśmy – o marnowaniu życia na rzeczy, na które czujesz, że nie powinieneś go marnować. Z drugiej strony „Distant Mirror” pisałem z trochę szerszej, nie-jednostkowej perspektywy, chodziło mi tam o to, że historia ciągle zatacza koło i nic nie możemy z tym zrobić, nawet jeśli świetnie zdajemy sobie z tego sprawę i usiłujemy temu zapobiec. Ale tak, masz rację, że w jakimś stopniu chodziło mi też o wykorzystanie czasu, jaki mamy do dyspozycji, w dobry i produktywny sposób. Cieszę się, że o tym wspominasz, bo chyba nikt wcześniej nie patrzył na te teksty pod tym kątem. Sam wracając do tej płyty ciągle znajduję tam nowe rzeczy, więc nadal jestem w trakcie dowiadywania się, o co tak naprawdę mi tam chodziło.

W trakcie tej rozmowy padła już nazwa In Solitude – jeśli Metal Archives nie kłamie, to jesteś członkiem koncertowego zespołu Henrika Palma. Wyniosłeś z grania z nim jakąś konstruktywną wartość, którą mógłbyś przełożyć później na swoją własną kapelę?

Pod względem samego brzmienia może niekoniecznie, ale bardzo inspiruje mnie bezkompromisowość Henrika w podejściu do songwritingu i muzyki ogółem. Widziałem, jak pracował nad swoimi płytami – jeśli wpadnie mu do głowy, że konkretny fragment danego utworu potrzebuje np. trzech ścieżek gitar, każdej w jakimś egzotycznym strojeniu, to tak musi być i koniec. Jest ekstremalnie skupiony na tym, żeby przetłumaczyć pierwotną wizję, jaką ma w głowie, na muzykę – bez kompromisów i tak wiernie, jak to tylko możliwe. Nieważne, ile czasu i wysiłku miałoby to pochłonąć ani jak odbiorą to później słuchacze. Takie podejście mocno do mnie przemawia.

Powiedziałeś kiedyś, że heavy metal powinien być zagrany tak, jakby była to sprawa życia i śmierci. Zawsze hołdujesz równie bezkompromisowemu podejściu, czy zdarza ci się od czasu do czasu przystąpić do tworzenia z trochę większą dozą swobody?

Nie no, bez dwóch zdań, kiedy siedzę nad nową muzyką, często wolę przyjąć trochę luźniejsze podejście. To nie zawsze musi być sprawa życia i śmierci. Mówiąc o sprawie życia i śmierci, chodziło mi bardziej o to, że metal powinien w ten sposób brzmieć: jakby to była najważniejsza, najbardziej nagląca sprawa w twoim życiu. Jeśli tak nie brzmi, jeśli jest zbyt wypacykowany albo nonszalancki, to traci całą siłę oddziaływania, a nawet najlepiej napisany numer nie jest w stanie przykryć braku entuzjazmu, który przebija z muzyki. Dlatego myślę, że entuzjazm to najistotniejsza rzecz. Grając heavy metal, nie musisz fizycznie czuć, że wypruwasz sobie flaki i zaraz stracisz przytomność. Ale byłoby fajnie, gdyby odbiorca uwierzył, że tak właśnie jest.

Adam Gościniak

Ostatnie wpisy

Kategorie

Obserwuj nas